Strony

piątek, 3 marca 2017

prowokacja druga


Usiadłam na blacie, sięgając z blachy parujący kawałek drożdżowego ciasta z jagodami. Zapach zbożowej kawy roznosił się po całej kuchni, a mama w różowym fartuchu nakładała na kwadratowe talerze porcję ziemniaczanej zapiekanki. Dużymi krokami nadchodziła godzina zero. Punktualnie o siedemnastej wracał człowiek władca. Czterdziestotrzyletni powoli łysiejący mężczyzna, prezydent ukochanego miasta uwielbiał tylko te dni, podczas których wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku. Cała rodzina musiała podporządkowywać mu się w każdej sprawie, a jakikolwiek sprzeciw ze strony mojej, rodzicielki albo siostry sprawiał, że od razu przypominałyśmy sobie o jego wizytach na pobliskiej siłowni.


-Mamusiu, mogę iść do Wiktorii? Dostała od dziadków nową bajkę i chce, żebym z nią obejrzała. -Zuzia wbiegła do kuchni, trzymając w ręku mały plecak z wystającym ze środka szmacianym pieskiem.



-Kochanie, musimy zjeść razem obiad. -wzięła ją na ręce, uśmiechając się. -Malina, odłóż to ciasto, ojciec będzie wściekły, jeżeli znowu zostawisz zapełniony talerz.


-Ja nie mam ojca. Znowu wróci zmęczony i może potłucze kolejną, piękną zastawę. Mam prawie dziewiętnaście lat i nie pozwolę mu na to, aby kolejny raz nas uderzył. -zeskoczyłam z miejsca i przechodząc przez korytarz, wpadłam na "głowę rodziny" -Ups, nawet nie mam zamiaru przepraszać. Mam nadzieję, że zadławisz się tą zapiekanką.

-Albo w tej chwili znikniesz mi z oczu, albo możesz modlić się tylko o cud, dzieciaku.

-Wybieram to drugie.

O siedemnastej cztery popchnął mnie z całej siły na ciemną ścianę w pokoju gościnnym. Zostałam uderzona kilkakrotnie, ból natychmiast rozniósł się po całym moim ciele, a wszystko skończyło się w momencie, kiedy z mojego nosa popłynął strumień krwi. Przed zamknięciem oczu zobaczyłam wystraszoną mamę i Zuzię, która zaczęła płakać w kącie, a następnie schowała się za szafę, udając nieobecną w całym wydarzeniu, które w szanującej się rodzinie nie powinno mieć miejsca. Mimo, że ludzie z sąsiedztwa byli o wszystkim doskonale poinformowani, woleli dawać nam fałszywą opinię, oblaną klejącym się lukrem, który akceptowałam tylko na tłustych pączkach.

🎇

Przymykając powieki, oparłem policzek o szybę w tramwaju, która na zewnątrz była cała zamrożona. Połowa stycznia nie zachwycała pogodą, a zimowa kurtka powoli stawała się tą znienawidzoną. Po odejściu blondynki byłem pewny, że żadna z czterech pór roku nie będzie tą odpowiednią. Zimą nie będziemy przemierzali długich kilometrów, wsłuchując się w skrzypiący śnieg pod butami. Wiosną ani razu nie spotkam jej na trawie z ramoneską na ramionach albo koszulą w kratę. Latem nie będzie mi kibicowała podczas meczów koszykówki, a następnie nie podzieli się świeżo wyciśniętym sokiem. Jesienią nie zobaczę liści za jej kurtką i zmarszczonego nosa, co wskazywało, że właśnie jest na mnie zła. Nic już nie będzie. Może lepiej nie próbować wracać do życia? Uwolniając się z tłumów ludzi, wracających z pracy, zobaczyłem na przystanku swojego najlepszego przyjaciela, który trzy dni temu serwował mi największe pretensje tego świata.

-Szymon, jesteś cieniem człowieka. Wiem, że jest Ci ciężko, ale nie puszczę Cię do tego pustego mieszkania. Idziemy tam. -wskazał Ci na znajome osiedle. -Mój dziadek z Twoim grają w szachy, będzie lepsze widowisko, niż na ostatnim, przegranym meczu. -wspomniał o wydarzeniu z grudnia, kiedy byłem jeszcze szczęśliwy.

-Nie musisz nic komentować, idę. -ignorując myśli o nauce, pobiegłem za nim, wpatrując przy okazji w znajomy balkon, na którym widniał napis o sprzedaży mieszkania.

-Dziadek będzie w niebie. Jedyni ludzie, którzy często go odwiedzają to tylko Ci pogrążeni w żałobie.

-Jak to? Przecież nie jest żadnym prywatnym terapeutą. -wzruszyłem ramionami, zamykając drzwi.

-Mój dziadek ma wiele z nimi wspólnego. Jeżeli wypijesz z nim kieliszek nalewki, będziesz wiedział, gdzie iść z białymi różami.

Wróciła nadzieja, która nie umarła. Byłem gotowy siedzieć w ten ciemny wieczór na pustym cmentarzu, wpatrując się w świecące się z daleka znicze. Właściciela sklepu zarobi ostatnie pieniądze tego dnia, a ja w końcu będę mógł z nią porozmawiać. Mimo, że nie usłyszę żadnej odpowiedzi, poczuję się lepiej. Ojciec najukochańszej dziewczyny na świecie, groził mi tylko utratą życia. Wykrzyczał prosto w twarz, że jestem mordercą jego córki. Tamtego dnia straciłem szansę na godne pożegnanie tej jedynej, bez której nic nie miało szans na przetrwanie. Jak na złość w żadnej gazecie nie pisali o tragedii w rodzinie prezydenta, a ja jedynie zastanawiałem się, czy to właśnie jest ten dzień, w którym wszyscy jej najbliżsi idą alejami cmentarza, na którym będzie spoczywała na wieki.



🎇
 
Zgarniając z twarzy gęste włosy, sięgnęłam stojące na szafce lusterko. Wyglądałam jakbym została zawodniczką muay thai, kick-boxingu albo mieszanych sztuk walki. Dwutygodniowe ferie dały mi szansę, że z mojej bladej twarzy znikną wszystkie ślady przemocy domowej i będę gotowa na to, aby pojawić się w nowym, sopockim liceum. Inaczej pozostali uczniowie stwierdziliby, że pochodzę z patologicznej rodziny i nie miałabym szansy na żadne przyjaźnie. Wstając z beżowego narożnika, spojrzałam na dziadka, który ściskał w dłoni szalik i dumnie krzyknął, kiedy trzeci set został wygrany.

-Przepraszam Cię, Martynko. -pogładził mnie po dłoni i podał szklankę z herbatą. -Boli jeszcze? -pokręcił głową, a w oczach pojawiły się łzy, które zaczęły spływać po policzkach z zarostem.

-Następnym razem to on nie pokaże się ludziom. -wzięłam piżamę i szlafrok, kierując się w stronę łazienki.

-Nie musisz być taka sama, jak on. -babcia stanęła obok mnie, głaszcząc moje ramię. -Żałuję, że moja córka udaje, że nic się nie dzieje. Zuzia przez kwadrans powtarzała, że jej tata jest potworem.

-Mama próbuje robić dobrą minę do złej gry. Nie uratuję jej przed nim. Jest dorosła, chciałam ją stamtąd zabrać, ale wtuliła się w niego, więc nic nie mogłam zrobić.

Gorąca woda powoli rozluźniała moje ciało, któremu przydałby się masaż. Jeszcze miesiąc temu balsam o zapachu owoców leśnych został wmasowany w moje plecy przez mężczyznę, u którego spokojnie mogłam przespać całą noc bez żadnej obawy, że być może za chwilę zostanę uderzona przez własnego ojca.


Martyno, telewizor w Twojej tymczasowej sypialni został wyłączony, ale na boisku pojawił się Szymon, aby pogratulować kolegom z drużyny. On żyje!


🎇


Myślami wracałem do niej co noc. W ciągu dnia próbowałem żyć, układając w głowie cały plan na przeżycie kolejnej doby. W czwartkowe popołudnie minęło dwadzieścia dni od przeżytego piekła na Ziemi, ale wciąż chciałem wrócić do tamtego dnia, nie zbliżając się jedynie do klubowego samochodu, który wpadł w poślizg i uderzył w skręcającego tira. Wychodząc z innymi zawodnikami, spoglądałem z zazdrością na statuetkę najlepszego zawodnika, która trafiła w ręce atakującego. Wiedziałem, że kolejnego meczu nie spędzę na trybunach. Zagram dla niej. Zagram na tyle perfekcyjnie, aby zostać wyróżnionym i podarować jej dedykację, na którą w pełni zasłużyła. 

-Szymon, spójrz tylko jak te dwie brunetki na Ciebie zerkają. -zaśmiał się Rafael. -Taka okazja nie może przejść Ci koło nosa. 

-Daje Ci wolną drogę. Gdyby chociaż jedna z nich miała jasne włosy, potrafiła narysować mnie jak żywego i poznalibyśmy się na gdańskiej porodówce, może coś z tego by było. 

Było prawdopodobieństwo, że ich imiona składały się siedmiu liter, ale nie sądziłem, że któraś z nich leżała obok mnie przez cztery dni, kiedy byliśmy jeszcze noworodkami. Żadna nie miała takiej uroczej siostry i nie dałaby mi gwarancji, że w sobotni wieczór obejrzymy bajkę o księżniczkach i zaśniemy we trójkę na kanapie w salonie, jedząc następnego dnia czekoladowe płatki. 

Szymonie, ulica przed Tobą jest teraz pusta, ale trzy godziny temu przechodziła tutaj Martyna, aby znaleźć się w mieszkaniu, pełnym bezpieczeństwa. Ona żyje!



                                          ***
Co tu się wydarzyło?!
Ostrzegam, że to jeszcze nie koniec; moja wyobraźnia ułożyła już cały plan
Zapraszam na wiosenne Q&A



czwartek, 9 lutego 2017

prowokacja pierwsza


Kolejny dzień z kolei spędzałam pod warstwą grubej, białej kołdry w różowe serca. Od dwóch tygodni nie wychodziłam ze swojego pokoju; schudłam ponad trzy kilogramy, na widok jedzenia dostawałam mdłości i odsunęłam się od całej rodziny. Wszystkie konta na portalach społecznościowych zostały usunięte, a nowy telefon leżał rozładowany na białym parapecie. Całe dotychczasowe życie straciło sens. Zamiast piękna, ciekawości i szaleństwa, przysłonięta byłam żałobą, płaczem i żalem do całego świata. Wyjmując z paczki ostatniego czekoladowego papierosa, zignorowałam czujniki dymu i kolejne ostrzeżenie o raku płuc. W tamtej chwili każda rzecz przestawała mieć znaczenie. W czarnym męskim swetrze wyszłam na balkon, zawierając natychmiastową znajomość z dwunastostopniowym mrozem. 

-Malina, mama przygotowała naleśniki z owocami. -wyrzucając niedopałek do popielniczki, zamknęłam za sobą drzwi balkonowe, układając dłonie na gorącym grzejniku. -Znowu paliłaś? -niespełna czteroletnia siostra spojrzała na mnie z przerażeniem. 

-Uwielbiam, jak używasz tego zdrobienia. -pogładziłam ją po głowie, przyglądając się długim, jasnym włosom. -Przypominasz mi o nim, a mamie przekaż, że nie jestem głodna. 

-Musisz coś zjeść, nie możesz umrzeć tak, jak Twój chłopak. -wtuliła się w moje zimne ciało. -Jesteś mi potrzebna. -wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami. 

Chowając gniew do kieszeni, wyrwałam się z kąta. Ocierając z policzków zaschnięty tusz, ostatni raz wybrałam Twój numer, zapamiętując, że kolejny raz jesteś poza zasięgiem. Bez Ciebie nie czekały mnie pełne szczęścia chwile, ale za nic w świecie nie mogłam się poddać. Musiałam przejść wszystkie zakręty, pokazując ludziom, że pozbędę się całego strachu, który paraliżował mnie przy każdej słabszej chwili. 

Dla Ciebie jestem w stanie pokonać przeciwności losu. Nic mnie więcej nie zatrzyma. Wracam do życia. 


🌟


Wysłuchując kolejnych pretensji najlepszego przyjaciela, przyłożyłem woreczek z lodem do napuchniętych palców u lewej dłoni. Zeszyt od znienawidzonego przedmiotu leżał przygnieciony kolanem. Sobota, która przypominała o wspólnej nauce do matury, po dwóch tygodniach stawała się moim najgorszym dniem. Po jej śmierci nie potrafiłem wyciągnąć z szafki materiałów pomocnych do matury. Nawet ukochana siatkówka nie dawała mi sił do walki i potrzebnej wiary w siebie. Od czternastu dni nie chodziłem na treningi, w szkole przez siedem godzin wpatrywałem się w puste miejsce obok, a zimowa aura, jaka panowała w Gdańsku wpędzała w coraz większą depresję. Zakładając na siebie czyste ubrania, sięgnąłem z półki perfumy, których szukałem z nią przez cały dzień. Po wyjściu z galerii handlowej mogłem poczuć się jak konsultant największej na świecie firmy kosmetycznej. 

-Jakubiszak, postanowiłem Cię odwiedzić przed treningem. -odwracając się, zobaczyłem kolegę z drużyny. -Brakuje nam najlepszego przyjmującego, fanki są zawiedzione Twoją nieobecnością. 

-Nie było mnie długo, ale dzisiaj nie jedziesz sam na halę. -uśmiechnąłem się po raz pierwszy w nowym roku i wyjąłem z szafy torbę treningową. 

-Nareszcie koszulka z numerem szóstym nie będzie samotna, zaczekam na zewnątrz. -zaśmiał się i wybiegł z mieszkania. 

Założyłem na szyję naszyjnik z pojedynczą literą, która przypominała w każdej chwili o bliskim, damskim imieniu. Ostatni raz wybrałem numer telefonu, który bez względu na wszystko, pozostanie w mojej pamięci na zawsze. W dalszym ciągu łudziłem się, że usłyszę jej zachrypnięty głos. Wzruszając niechętnie ramionami, schowałem zziębnięte dłonie do kieszeni spranych spodni, kierując się w stronę samochodu z logiem klubu, któremu byłem wierny od długich lat. 


Bądź ze mną zawsze, miejsce w Twoim ulubionym sektorze będzie czekało. Wracam ponownie do gry.



🌟


Wszyscy jednogłośnie twierdzili, że nie należy pamiętać większości dni w swoim życiu; nie warto ich rejestrować w swojej pamięci, bo każdy z nich jest identycznie monotonny. Często ludzie powtarzali, że nie powinnam się przywiązywać do drugiego człowieka, bo znika on tak samo szybko, jak kolejna doba. Nigdy nie słuchałam. Podczas takich rozmów byłam tylko ciałem, a moja dusza dawno przekraczała ścieżki wyobraźni. Tamtego dnia siedziałam na zielonej trawie, obok mnie znajdowały się utworzone z polnych kwiatów wianki, a portret małego Krzysia powoli zmierzał do zakończenia. Odchylając głowę do tyłu, zobaczyłam za sobą długie nogi i pomarańczową piłkę od koszykówki. Zasłaniając dekolt koszulą w kratę, spojrzałam na chłopaka, który usiadł obok mnie i wziął do dłoni cienkie kredki.

-Kolega się rozchorował, nie zagrasz z nami? -odezwał się, wpatrując się we mnie uważnie. 

-Lubię grać, ale z osobami w moim zasięgu. -zaśmiałam się cicho. -Z tego, co widzę Wasza grupa nie nazywa się skrzaty. 

-Spróbuj, nie będzie źle. -wyciągnął w moją stronę rękę, którą złapałam bez żadnego zawahania. 

Tamte dni, tamte dialogi, tamte minuty pozostaną ze mną na zawsze. Moje ciało bez Ciebie nie będzie płonęło jak słońce, ale niczego nie żałuję. Byłeś najlepszym, co mogło mnie w życiu spotkać.



🌟


Stare boisko w północnej części miasta, które pamiętał mój pradziadek, pozostawiało w głowie najlepsze wspomnienia. Pojedyncze, drobne krople mżawki rozbijały się o beton, a Wasza rozgrywka została zakończona szybciej, niż każdy z Was się tego spodziewał. Układając się na ławce, wytarłem ręcznikiem lśniący na czole pot. Cienka koszulka przykleiła się cała do ciała, wywołując dreszcze. Nie marzyłem o żadnym przeziębieniu, ale tramwaj z numerem dwudziestym trzecim miał pojawić się na Starym Mieście za dokładnie trzydzieści pięć minut. Po założeniu bluzy, wsunęłam kaptur na mokre, gęste włosy. Zakładając na ramiona stary plecak, ujrzałem samotnie siedzącą na kocu nową znajomą, do której na samym początku bałem się podejść. Wydawała się spokojną, nieśmiałą osobą, ale obawiałem się tego, że to może być tylko pierwsze, mylące wrażenie. Podchodząc do niej, usłyszałem jak nuci pod nosem słowa zagranicznej piosenki. 

-Wiem, że jesteś tuż za mną. -schowała blok techniczny do torby i podniosła się, narzucając na ramiona zrobiony własnoręcznie koc. 

-Co ty robisz tutaj w taką pogodą? Niedawno miałaś zapalenie oskrzeli. -zdziwiłem się i podałem jej swoją kurtkę. 

-Poszukuję dachu nad głową. -zobaczyłeś na jej ciele kilkanaście fioletowych siniaków. 

-Co to ma znaczyć? -wskazałem na kolejne zadrapania i uniosłem do góry jej podbródek. 

-Artyści często są atakowani przez złośliwych dziadów, którzy nie akceptują ich pasji. -wystraszona pobiegła w stronę przystanku autobusowego. 

Będę Cię bronił. Będę Twoją bezpieczną przystanią. Będę Ci gwarantował szczęście. Moje zmysły bez Ciebie nie będą prosiły o więcej. Byłaś najlepszym, co mogło mnie w życiu spotkać.


🌠
Będzie trudno, ale krótko. Zapraszam za miesiąc!
Szymon, z okazji zbliżających się dziewiętnastych urodzin życzę Ci o wiele bardziej szczęśliwego życia.




środa, 18 stycznia 2017

prowokacja zerowa


Gdańsk, osiemnaste piętro wyremontowanego apartamentowca, czarny kubek wypełniony słodką, miętową herbatą i paczka cienkich, czekoladowych papierosów, których smak został zapomniany wraz z pojawieniem się na różowych kartkach postanowień noworocznych. Układając na kolanach zapełnioną definicjami kartkę A4, powtarzałam cicho wszystkie wiadomości związane z podstawową ekologią. Zimny, październikowy wiatr zachęcał do podgrzania herbaty i schowania się pod kocem. Spowite, ciemne chmury zwiastowały drugi deszcz tego dnia. Moje osiemnastoletnie ciało zaczęło akceptować z każdą chwilą zimno, a widok oddalony o kilkanaście metrów, fascynował coraz bardziej. Z zagryzioną do krwi wargą, zaczęłam przyglądać się kolegom z równoległych klas, którzy od kilkunastu minut zawzięcie walczyli o kolejne, ważne punkty. Czterech wysokich chłopaków ubranych w identyczne czarne i przemoczone trwającą ulewą podkoszulki, z uśmiechem na twarzach odbierali sobie nawzajem pomarańczową piłką do koszykówki i jednym, zdecydowanym ruchem wrzucali ją do zardzewiałego kosza, który pamiętał czasy z wcześniejszych lat, niż tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty ósmy. Opierając się wygodnie o zimną balustradę, zaciągnęłam się dymem papierosowym, wpatrując się w nadchodzący zmierzch i żegnających się przyjaciół, których mecz zakończył się widoczną wygraną Rafaela i Szymona, niż bliźniaków, których po trzech latach znajomości nie byłam w stanie odróżnić. 

-Wolałem, jak te papierosy leżały na dnie szafki. -jego przyśpieszony oddech poczułam na policzkach i wystających obojczykach. -Wyrzucisz je sama do kosza, czy ja mam to zrobić? -objął mnie mocno w talii i zaprowadził do ciepłego wnętrza mieszkania. 
  

🌟
Gdańsk, pierwsze piętro wynajmowanego mieszkania, butelka wody mineralnej i chęć zapamiętania wszystkich reakcji chemicznych. Sięgając z szafki splątane, białe słuchawki, otworzyłem podręcznik na pięćdziesiątej ósmej stronie i uważnie zacząłem czytać zastosowanie wielu substancji. Piątkowy wieczór nie zachęcał do nauki, ale po dwóch kolejnych dniach spędzonych na hali sportowej, mógłbym jedynie w poniedziałkowy poranek oddać kartkę z imieniem i nazwiskiem na marginesie. Zapisując ołówkiem skomplikowane połączenia, zwróciłem wzrok ku drzwiom balkonowym i zacząłem obserwować jej drobną sylwetkę. Siedziała sama na kocu, z dala od reszty ludzi. Obejmowała kolana ramionami, na których spoczywała czarna ramoneska. Silny wiatr przerzucał kolejne kartki, zapomnianej książki, a ja momentalnie sięgnąłem ponad pięcioprocentowe piwo. Zupełnie nie rozumiałem swojego zachowania, ale Martyna z pobrudzonymi niebieską, czarną i fioletową farbą policzkami zdecydowanie fascynowała bardziej, niż każda, inna rzecz na świecie. Upijając łyk alkoholu, poczułem jej chłodne dłonie na umięśnionym brzuchu i usta na długiej ręce. Stając na palcach, próbowała dotknąć mojej twarzy, jednak widoczna różnica wzrostu nie pozwalała jej na to. Odkładając butelkę na miejsce, uniosłem ją lekko, całując w czoło i szepcząc do ucha czułe słówka.

-Widzę, że alkohol jeszcze na Ciebie nie zadziałał. -zaśmiała się perliście. -Wolałam, jak to piwo stało w lodówce i nie zwracało na siebie uwagi. -przysunęła się bliżej, łącząc wargi w niepewnym pocałunku.


🌟
Rwący ból w okolicach kręgosłupa pozwalał mi pozostawać jedynie w bezruchu, lewa ręka w gipsie i zwichnięta kostka przypominały o wczorajszym wypadku. Z całych sił zacisnęłam sinymi dłońmi pościel, wpatrując się w biały, szpitalny sufit, który błagał z całych sił o generalny remont. Wspomnienia sprzed kilku godzin nie ustępowały, sącząca się krew z jego łuku brwiowego i cichy jęk, powodowały w moich oczach łzy. Mimo własnego bólu, wszystkie myśli krążyły wokół niego. Najchętniej wtuliłabym się w jego ciało, spojrzała w widoczną szczerość we wzroku i zrzuciłabym z siebie każdy źle podjęty ułamek sekundy. Wpatrując się w czerwoną różą, przyniesioną przez pielęgniarkę przed jego operacją, zobaczyłam opadające kolejno płatki, jakby kończący się boleśnie fragment życia. Przez uchylone drzwi, usłyszałam dwa nieznajome mi zupełnie głosy.

-Słyszałaś? Tego młodego chłopaka z wypadku nie uratowali, umarł im na stole operacyjnym.

-Ten osiemnastolatek, którego dziewczyna jest pod moją opieką?

-Był w lepszym stanie od niej, ale jego walka szybko się skończyła.

Zamiast niepokojącej ciszy, w sali dało się usłyszeć mój głośny szloch. Zrzucając z szafki niewielki wazon, wzięłam do ręki jego ostatnie zdjęcie. Jak teraz będzie? Czy życie bez niego istnieje? Kim jestem? Miałam wrażenie, jakbym powoli spadała w dół, wykrzykując jego imię.


🌟


Opatrunek na prawej skroni, powybijane palce u dłoni i wybudzenie się z kilkugodzinnej śpiączki. Byłem przez ten czas postacią, która szukała odpowiedniej ścieżki. Z trudem otworzyłem oczy, a zaschnięte gardło nie pozwoliło mi na wydobycie żadnego dźwięku. Leżałem nieruchomo w szpitalnym łóżku i ręką z wenflonem potargałem krótkie włosy przyjaciela. Jego, gniewny wzrok przypomniał mi o powrocie do rzeczywistego świata, ale wspomnienia z wypadku zabierały mnie w bolesną przeszłość. Jej zamknięte oczy, trudny do wychwycenia oddech i spierzchnięte usta, na których znajdowała się zaschnięta krew z jednej, długiej i głębokiej rany. Brunet, z którym znałem się od piaskownicy, podał mi plastikowy kubek z wodą i zaczął nerwowo obgryzać paznokcie, których stan można było nazwać krytycznym. 

-Widzę, że przez ten czas wiele się zmieniło. -na mojej twarzy pojawił się grymas bólu. 

-Szymon, był tutaj jej ojciec, Twoja dziewczyna nie żyje. -wypowiedział na jednym wdechu. 

Słowa bardzo dobrze znanego człowieka, nie docierały do mnie. Czułem się, jakby zostało mi wyrwane serce. Chwile spędzone z nią nie powrócą. Miliony pocałunków były tymi ostatnimi, a grudniowy dzień zamienił się w piekło. Nie zobaczę jej więcej o żadnej porze dnia. Nie spędzimy razem wakacji i nie będę mógł podziwiać jej opalonych nóg w podartych szortach. Nigdy więcej nie będziemy wpatrywać się w księżyc, próbując znaleźć spadającą gwiazdę. Wszystko się skończyło. Co będzie bez niej? Jak będzie wyglądało jutro? Czy dam radę jeszcze funkcjonować?


🌠
22.15 - prowokacja nie będzie należała do łatwych i przyjemnych, moje pierwsze postanowienie.
23.00 -przed samą publikacją chwila zwątpienia.
23.05-publikacja rozdziału, którego godzinę temu nie było.