Strony

środa, 5 kwietnia 2017

prowokacja trzecia

"Jesteśmy jak ścięte kwiaty. Wyglądamy na żywych, a jednak jesteśmy martwi"

Moje delikatnie drżące kolana zdradziły, że się boję i z trudem opadłam na czarny, wygodny fotel. Zdrapując z długich paznokci miętowy lakier, oparłam łokcie o białe biurko, wykonane na życzenie ojca. Na potłuczonym ekranie laptopa wyświetlały się z prędkością światła najnowsze oferty mieszkań, pragnęłam uciec i zapomnieć, że jestem córką człowieka, który od urodzin Zuzanny stał się potworem i nic do niego nie docierało. Byłam dla niego przedmiotem i z radością mógł uderzyć moim poobijanym ciałem o fakturę wysokiej komody albo o szklane drzwi od sypialni, na których często utrudniał oddychanie swojej żonie. Chciałam być jednocześnie daleko od miejsc, które przypominały mi Jego. W szafie znajdował się ulubiony sweter, przesiąknięty mocnymi perfumami, na szafce nocnej w identycznych ramkach znajdowały się wspólne zdjęcia, a pamięć komputera była zanieczyszczona długimi filmami. Każdy dźwięk przychodzącej wiadomości sprawiał, że moje bolące i tęskniące serce wmawiało sobie tylko jedno. Cały czas wierzyłam, że nadawcą będzie Szymon. Dziewięć liczb jego numeru telefonu nie potrafiło opuścić moich myśli. Nawet najdrobniejsza część ciała bolała i coraz mocniej pragnęłam spotkania z nim w niebie. Wyciągając z szafki elektrycznego papierosa, mocno się zaciągnęłam i odkładając bezprzewodową myszkę, schowałam do plecaka ostatnie ubrania.

-Znowu nic nie potrafisz zrobić! -usłyszałam krzyk ojca, który wrócił wcześniej z pracy. -Wynoś się, nie mam zamiaru nikomu przedstawiać mojej bezsensownej żony.

-Może tak grzeczniej? -oparłam się o stół, zrzucając z krzesła jego teczkę. -Jeżeli ktoś ma się stąd wyprowadzać, to tylko Ty. Przypominam Ci, że mieszkanie należy do mamy, a bez niej pewnie dawno zaliczałbyś ławeczki pod monopolowym.

-Ktoś tutaj ponownie chce być uderzony? -ścisnął dłoń w pięść, rozpinając guziki od marynarki. -Martyna, nie podskakuj, bo teraz może się to dla Ciebie gorzej skończyć.

-Wynoś się, walizkę z Twoimi rzeczami przywiezie Ci kurier. -uderzyłam go mocno w szczękę i wypchnęłam za drzwi. -Więcej się tutaj nie pokazuj. -schowałam do kieszeni spodni jego komplet kluczy.

Moje spierzchnięte wargi wołały o miodowy balsam, ale w tej chwili powędrowały ku górze. Odniosłam swój pierwszy triumf, a ostatnią rzeczą tego dnia będzie zaprowadzenie mamy do prawnika, który będzie jak żyleta i nie pozwoli na przegraną sprawę rozwodową
 
🎇



Zmęczony, opadłem na ławkę, wycierając z czoła kilkanaście kropel potu, które dawno policzyłaby blondynka. Dawna forma musiała wrócić na swoje miejsce i nawet kilkustopniowy mróz, który ponownie zaprzyjaźnił się z Gdańskiem, nie mógł mnie wystraszyć. Wieczorne bieganie pomagało na brak uczuć, z których się nie chudło. Gdyby nie nowa pasja, dawno bym się poddał, zostawiając najbliższą rodzinę, fanów i przyjaciół pogrążonych w żałobie. Normując przyśpieszony oddech, schowałem pod czapkę wystające, długie kosmyki włosów i upiłem z kubka termicznego gorący łyk słodkiej herbaty. Załączając szesnastą piosenkę z kolei, zagryzłem mocno wargę, powstrzymując się od zbędnych emocji. Musiałem zwolnić i zapomnieć. Utwór, którego słowa znała na pamięć został zgrany na starą, ledwo funkcjonującą MP3 podczas długiej, bezsennej nocy. Siedziała na brzegu mojego łóżka, trzymała w jednej dłoni kubek z melisą i pozostawiła na kolejnym przedmiocie pamiątkę po sobie. Gdyby żyła, tydzień temu brałaby udział w konkursie, na który przygotowywała się w mieszkaniu swoich dziadków. Uczyła się na pamięć chwytów gitarowych piosenki zespołu Łzy, którą właśnie od dwóch minut słuchałem przez białe słuchawki. Teraz siedziałaby obok mnie, rysując kolejny portret dziecka, a później uczyłaby kroków poloneza. Zgniatając w dłoni papierek po orzechowym batonie, wrzuciłem go do zapełnionego kosza, gdzie znajdowała się paczka po czekoladowych papierosów. Każde wspomnienie wróciło, każde poranki, podczas których wychodziła na balkon ze szklaną popielniczką, a następnie udawała, że rzuciła palenie i od trzech miesięcy wcale nie myśli o swoim nałogu. Podnosząc się z ławki, strzepałem z dresowych spodni ostatnie resztki śniegu, zapiąłem zamek błękitnej, przeciwdeszczowej kurtki i poprawiłem czarny szalik, który próbował spaść z mojej szyi.

-Rafael, pośpiesz się. -spojrzałem w stronę przyjaciela, który po tygodniu zdobył numer od dziewczyny, biegającej zawsze tą samą trasą.

-Wyluzuj stary, mamy czas. -uśmiechnął się przyjaźnie w stronę dziewiętnastolatki.

-Biegnę, mam do zrobienia jeszcze trzy kilometry, a później muszę się nauczyć na francuski, znowu będzie pytać, a mnie dawno nie było przy tablicy. -westchnąłem bez żadnego entuzjazmu.

-Zgłosisz nieprzygotowanie, to będzie Twoja pierwsza kropka. -musnął wargi dziewczyny, wkładając jej do kieszeni białą kartkę.

Odwróciłem się i od razu skręciłem w przeciwną stronę. Nie interesował mnie powrót do mieszkania, wolałem czuć lodowate powietrze i mieć wrażenie, że przypadkowo wpadnę na Martynę, jak mój przyjaciel na kelnerkę, która pracowała w pobliskiej restauracji w każdą sobotę i niedzielę.



🎇


Poprawiając cienkie ramiączko od kolorowego dwuczęściowego stroju kąpielowego, wyjęłam z bordowego piórnika, zestaw pomarańczowych kredek, u których przeciętny człowiek , nie interesujący się wcale moją pasją, nie potrafił zobaczyć żadnej różnicy. One jednak nie były identyczne, każda z nich była od siebie ciemniejsza albo jaśniejsza, a liczby na opakowaniu tylko o tym świadczyły. Odkładając pastel z numerem czterysta trzydziestym szóstym, roztarłam palcem żółte fragmenty znajdujące się na koszulce mojej postaci, młodego mężczyzny, o którego tors byłam oparta od trzydziestu minut i czułam od niego zapach owocowego piwa. To z nim mogłam prowokować swoje szczęście. To dla niego posłałam swoje pierwsze spojrzenie. To z Szymonem łączył mnie pierwszy, nieśmiały dotyk dłoni, pierwszy pocałunek i pierwszy raz podczas dwutygodniowych wakacji w Berlinie, który kochał zbyt mocno deszcz, nie pozwalając nam na długie zwiedzanie miasta. Pozwolił jedynie na dokładne zapamiętywanie każdego szczegółu z hotelowego pokoju, w którym obiecałam mu, że za kilka lat zostanę panią Jakubiszak. Teraz musiałam wszystko zakończyć, dając satysfakcję ojcu, zapomnieć, że on się zmieni i czekać na dzień, w którym ponownie mnie uderzy.

-Co ja z Tobą tutaj robię? -zerknęłam na godzinę i cierpliwie czekałam na wschód słońca, naciągając na dłonie rękawy od bluzy.

-Spędzasz najlepsze chwile w życiu. -uśmiechnął się pod nosem.

-Słono zapłacę za moją nieobecność w nocy. Nikt mi nie uwierzy, że byłam tylko na plaży.

-To nie mów nic, przecież nie musisz za każdym razem się tłumaczyć. -założył mi kosmyk włosów za ucho. -Zostań ze mną.

-To nierealne, Szymon. Zapomnę, że usłyszałam takie słowa. -roztrzęsiona zasmakowałam ostatni raz jego warg i spakowałam koc do torby. -Muszę iść, odrzuciłam dwudzieste połączenie od ojca. Szukam alibi. -założyłam na stopy baletki.

-Chodź tutaj jeszcze na chwilę. -zamknął mnie w szczelnym uścisku, gładząc po plecach. -Kiedyś wszystko się ułoży, kiedyś będzie lepiej.

-Muszę Ci coś powiedzieć. To było nasze ostatnie spotkanie. -wyrwałam się, narzucając kaptur na mokre włosy.

-Malina! -krzyknął, uderzając w piasek pięścią. -Kocham Cię!
 


Kiedy zrozumiałam, że ojciec nadal będzie nas bił, potłuczona na zewnątrz i wewnątrz, wróciłam do bruneta po całym miesiącu wakacji spędzonym w samotności. Według prezydenta tego miasta był dla mnie nieodpowiednim chłopakiem, który źle działał na jego córkę. Nie posłuchałam, nie chciałam popełnić kolejnego błędu i pierwszego dnia sierpnia zawalczyłam o poprawną definicję szczęścia. Wracając z rozmowy z odpowiednim prawnikiem, otarłam spływające łzy, bo zrozumiałam, że dłużej bez niego nie dam sobie rady. Zawalczę jedynie o normalną, przyszłość mojej mamy i zrobię wszystko, aby przestała boleć mnie jego nieobecność w moim życiu. Przechodząc na drugą stronę ulicy, usłyszałam sygnał syreny straży pożarnej, która ledwie mnie ominęła. Nowe mieszkanie w bloku paliło się, przez otwarte okno balkonowe przedostawały się kłęby dymu, a ja ledwo oddychając, zaczęłam w milczeniu modlić się o cud. Błagałam, aby mamy i Zuzanny tam nie było, jednak trzynasta trzynaście wskazywała na to, że czterdziestodwulatka przygotowywała dwudaniowy obiad, a młodsza siostra posłusznie pisała kolejne litery w zeszycie w trzy linie.


🎇

Jako jedyny z klasy o profilu biologiczno-chemicznym nie potrafiłem odnaleźć się w nowej szkole. Małe gimnazjum znajdujące się obok boiska sportowego nie przerażało tak mocno, jak trzypiętrowe liceum, w którym nie trudno było zagubić się na wąskich korytarzach. Odbijając między nogami żółto-niebieską Mikasę, czekałem na ostatnią lekcję tego dnia. Wychowanie fizyczne w piątkowe popołudnie powodowało wielką radość. Po całym dniu spędzonym na języku polskim, wiedzy o społeczeństwo, dwóch godzinach geografii i przedsiębiorczości mogłem odetchnąć z ulgą i odłożyć ciężki plecak do szafki. Do dzwonka pozostała niecała minuta, a wysportowany nauczyciel dał wszystkim znak, aby zaczęli wchodzić na wielką salę gimnastyczną. Do rozegrania pozostał jeden mecz, w którym moja drużyna musiała pokonać zespół czerwonych, składający się z samych dziewczyn. Gdyby nie choroba pana Twardowskiego, nie poznałbym niskiej blondynki, której zachowanie wskazywało, że jest wierną fanką Trefla Gdańsk.

-Hej. Wiem, że mnie nie znasz, ale chciałabym zrobić z Tobą projekt na chemię. -zatrzymała się przede mną i niepewnie zerknęła na moją twarz. -Jestem Martyna Biały. -wyciągnęła dłoń.

-Nasza nowa przewodnicząca szkoły? -w ostatnich dniach tylko o jednym nazwisku w szkole zrobiło się głośno. -Tylko, że ja już wybrałem temat i nie chciałbym z niego zrezygnować, bo wypożyczyłem wszystkie potrzebne książki z biblioteki.

-Wcale nie musimy go zmieniać, nie jestem wybredna. -uśmiechnęła się, ukazując srebrny aparat na zębach.

-Jeżeli tylko się zgodzisz, wszystko opowiem Ci po zajęciach.

Droga, która każdego dnia prowadziła przez pobliski park, pierwszy raz nie była taka sama. Blondynka z radością pożyczyła cały materiał, a sobotni wieczór spędziliśmy na przygotowaniu projektu multimedialnego. Wracając z kolejnego treningu, chciałem cofnąć czas, znowu siedzieć z nią przy biurku, opisywać stężenia molowe, a następnie przed całą trzydziestoosobową klasą dzielić się wiedzą z przedmiotu, który bez zmian odbywał się w poniedziałek na pierwszej godzinie lekcyjnej. Poprawiając na ramieniu niebieski plecak Adidasa, podniosłem leżącą obok skrzynki pocztowej ulotkę sopockiej szkoły średniej. Na pierwszej stronie znajdowała się grupa osób, która z dumą przygotowywała roztwory chemiczne, a wśród nich znajdowała się dziewczyna, łudząco przypominająca bliską mojemu sercu dziewiętnastolatkę. Wszystko wskazywało na jedno, jednak przez namoknięcie papieru niczego stwierdzić nie mogłem, cały obraz się rozmył, a z moich przypuszczeń ponownie śmiałby się każdy znajdujący się w pobliżu człowiek.

🎇





Trudno stwierdzić, czy się odnajdą. 
Z łatwością jednak mogę oznajmić, że prowokacje zbliżają się do końca.
K.
ps. za błędy przepraszam.