Usiadłam na blacie, sięgając z blachy parujący kawałek drożdżowego ciasta z jagodami. Zapach zbożowej kawy roznosił się po całej kuchni, a mama w różowym fartuchu nakładała na kwadratowe talerze porcję ziemniaczanej zapiekanki. Dużymi krokami nadchodziła godzina zero. Punktualnie o siedemnastej wracał człowiek władca. Czterdziestotrzyletni powoli łysiejący mężczyzna, prezydent ukochanego miasta uwielbiał tylko te dni, podczas których wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku. Cała rodzina musiała podporządkowywać mu się w każdej sprawie, a jakikolwiek sprzeciw ze strony mojej, rodzicielki albo siostry sprawiał, że od razu przypominałyśmy sobie o jego wizytach na pobliskiej siłowni.
-Mamusiu, mogę iść do Wiktorii? Dostała od dziadków nową bajkę i chce, żebym z nią obejrzała. -Zuzia wbiegła do kuchni, trzymając w ręku mały plecak z wystającym ze środka szmacianym pieskiem.
-Kochanie, musimy zjeść razem obiad. -wzięła ją na ręce, uśmiechając się. -Malina, odłóż to ciasto, ojciec będzie wściekły, jeżeli znowu zostawisz zapełniony talerz.
-Ja nie mam ojca. Znowu wróci zmęczony i może potłucze kolejną, piękną zastawę. Mam prawie dziewiętnaście lat i nie pozwolę mu na to, aby kolejny raz nas uderzył. -zeskoczyłam z miejsca i przechodząc przez korytarz, wpadłam na "głowę rodziny" -Ups, nawet nie mam zamiaru przepraszać. Mam nadzieję, że zadławisz się tą zapiekanką.
-Albo w tej chwili znikniesz mi z oczu, albo możesz modlić się tylko o cud, dzieciaku.
-Wybieram to drugie.
O siedemnastej cztery popchnął mnie z całej siły na ciemną ścianę w pokoju gościnnym. Zostałam uderzona kilkakrotnie, ból natychmiast rozniósł się po całym moim ciele, a wszystko skończyło się w momencie, kiedy z mojego nosa popłynął strumień krwi. Przed zamknięciem oczu zobaczyłam wystraszoną mamę i Zuzię, która zaczęła płakać w kącie, a następnie schowała się za szafę, udając nieobecną w całym wydarzeniu, które w szanującej się rodzinie nie powinno mieć miejsca. Mimo, że ludzie z sąsiedztwa byli o wszystkim doskonale poinformowani, woleli dawać nam fałszywą opinię, oblaną klejącym się lukrem, który akceptowałam tylko na tłustych pączkach.
🎇
Przymykając powieki, oparłem policzek o szybę w tramwaju, która na zewnątrz była cała zamrożona. Połowa stycznia nie zachwycała pogodą, a zimowa kurtka powoli stawała się tą znienawidzoną. Po odejściu blondynki byłem pewny, że żadna z czterech pór roku nie będzie tą odpowiednią. Zimą nie będziemy przemierzali długich kilometrów, wsłuchując się w skrzypiący śnieg pod butami. Wiosną ani razu nie spotkam jej na trawie z ramoneską na ramionach albo koszulą w kratę. Latem nie będzie mi kibicowała podczas meczów koszykówki, a następnie nie podzieli się świeżo wyciśniętym sokiem. Jesienią nie zobaczę liści za jej kurtką i zmarszczonego nosa, co wskazywało, że właśnie jest na mnie zła. Nic już nie będzie. Może lepiej nie próbować wracać do życia? Uwolniając się z tłumów ludzi, wracających z pracy, zobaczyłem na przystanku swojego najlepszego przyjaciela, który trzy dni temu serwował mi największe pretensje tego świata.
-Szymon, jesteś cieniem człowieka. Wiem, że jest Ci ciężko, ale nie puszczę Cię do tego pustego mieszkania. Idziemy tam. -wskazał Ci na znajome osiedle. -Mój dziadek z Twoim grają w szachy, będzie lepsze widowisko, niż na ostatnim, przegranym meczu. -wspomniał o wydarzeniu z grudnia, kiedy byłem jeszcze szczęśliwy.
-Nie musisz nic komentować, idę. -ignorując myśli o nauce, pobiegłem za nim, wpatrując przy okazji w znajomy balkon, na którym widniał napis o sprzedaży mieszkania.
-Dziadek będzie w niebie. Jedyni ludzie, którzy często go odwiedzają to tylko Ci pogrążeni w żałobie.
-Jak to? Przecież nie jest żadnym prywatnym terapeutą. -wzruszyłem ramionami, zamykając drzwi.
-Mój dziadek ma wiele z nimi wspólnego. Jeżeli wypijesz z nim kieliszek nalewki, będziesz wiedział, gdzie iść z białymi różami.
Wróciła nadzieja, która nie umarła. Byłem gotowy siedzieć w ten ciemny wieczór na pustym cmentarzu, wpatrując się w świecące się z daleka znicze. Właściciela sklepu zarobi ostatnie pieniądze tego dnia, a ja w końcu będę mógł z nią porozmawiać. Mimo, że nie usłyszę żadnej odpowiedzi, poczuję się lepiej. Ojciec najukochańszej dziewczyny na świecie, groził mi tylko utratą życia. Wykrzyczał prosto w twarz, że jestem mordercą jego córki. Tamtego dnia straciłem szansę na godne pożegnanie tej jedynej, bez której nic nie miało szans na przetrwanie. Jak na złość w żadnej gazecie nie pisali o tragedii w rodzinie prezydenta, a ja jedynie zastanawiałem się, czy to właśnie jest ten dzień, w którym wszyscy jej najbliżsi idą alejami cmentarza, na którym będzie spoczywała na wieki.
🎇
Zgarniając z twarzy gęste włosy, sięgnęłam stojące na szafce lusterko. Wyglądałam jakbym została zawodniczką muay thai, kick-boxingu albo mieszanych sztuk walki. Dwutygodniowe ferie dały mi szansę, że z mojej bladej twarzy znikną wszystkie ślady przemocy domowej i będę gotowa na to, aby pojawić się w nowym, sopockim liceum. Inaczej pozostali uczniowie stwierdziliby, że pochodzę z patologicznej rodziny i nie miałabym szansy na żadne przyjaźnie. Wstając z beżowego narożnika, spojrzałam na dziadka, który ściskał w dłoni szalik i dumnie krzyknął, kiedy trzeci set został wygrany.
-Przepraszam Cię, Martynko. -pogładził mnie po dłoni i podał szklankę z herbatą. -Boli jeszcze? -pokręcił głową, a w oczach pojawiły się łzy, które zaczęły spływać po policzkach z zarostem.
-Następnym razem to on nie pokaże się ludziom. -wzięłam piżamę i szlafrok, kierując się w stronę łazienki.
-Nie musisz być taka sama, jak on. -babcia stanęła obok mnie, głaszcząc moje ramię. -Żałuję, że moja córka udaje, że nic się nie dzieje. Zuzia przez kwadrans powtarzała, że jej tata jest potworem.
-Mama próbuje robić dobrą minę do złej gry. Nie uratuję jej przed nim. Jest dorosła, chciałam ją stamtąd zabrać, ale wtuliła się w niego, więc nic nie mogłam zrobić.
Gorąca woda powoli rozluźniała moje ciało, któremu przydałby się masaż. Jeszcze miesiąc temu balsam o zapachu owoców leśnych został wmasowany w moje plecy przez mężczyznę, u którego spokojnie mogłam przespać całą noc bez żadnej obawy, że być może za chwilę zostanę uderzona przez własnego ojca.
Martyno, telewizor w Twojej tymczasowej sypialni został wyłączony, ale na boisku pojawił się Szymon, aby pogratulować kolegom z drużyny. On żyje!
🎇
Myślami wracałem do niej co noc. W ciągu dnia próbowałem żyć, układając w głowie cały plan na przeżycie kolejnej doby. W czwartkowe popołudnie minęło dwadzieścia dni od przeżytego piekła na Ziemi, ale wciąż chciałem wrócić do tamtego dnia, nie zbliżając się jedynie do klubowego samochodu, który wpadł w poślizg i uderzył w skręcającego tira. Wychodząc z innymi zawodnikami, spoglądałem z zazdrością na statuetkę najlepszego zawodnika, która trafiła w ręce atakującego. Wiedziałem, że kolejnego meczu nie spędzę na trybunach. Zagram dla niej. Zagram na tyle perfekcyjnie, aby zostać wyróżnionym i podarować jej dedykację, na którą w pełni zasłużyła.
-Szymon, spójrz tylko jak te dwie brunetki na Ciebie zerkają. -zaśmiał się Rafael. -Taka okazja nie może przejść Ci koło nosa.
-Daje Ci wolną drogę. Gdyby chociaż jedna z nich miała jasne włosy, potrafiła narysować mnie jak żywego i poznalibyśmy się na gdańskiej porodówce, może coś z tego by było.
Było prawdopodobieństwo, że ich imiona składały się siedmiu liter, ale nie sądziłem, że któraś z nich leżała obok mnie przez cztery dni, kiedy byliśmy jeszcze noworodkami. Żadna nie miała takiej uroczej siostry i nie dałaby mi gwarancji, że w sobotni wieczór obejrzymy bajkę o księżniczkach i zaśniemy we trójkę na kanapie w salonie, jedząc następnego dnia czekoladowe płatki.
Szymonie, ulica przed Tobą jest teraz pusta, ale trzy godziny temu przechodziła tutaj Martyna, aby znaleźć się w mieszkaniu, pełnym bezpieczeństwa. Ona żyje!
***
Co tu się wydarzyło?!
Ostrzegam, że to jeszcze nie koniec; moja wyobraźnia ułożyła już cały plan
Zapraszam na wiosenne Q&A